Masala Soundystek, koncert w Klubie Żaczek (2009)
Cała sala śpiewa Masali!
Piątek. Tygodnia koniec, łikendu początek. I to łikendu zaplanowanego koncertowo – taka kumulacja, co to w totku się czasem zdarza. Mkniemy do Żaczka. Bilety, szatnia. Sala się zapełnia, ale nie po brzegi. Właściwie to nie było pełno do samego końca. Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to przez post (zabawa hucznych nie urządzać, bo kara boska!) czy to może ten wszechobecny (w mediach!) kryzys nas dopadł. Jednak w czym problem? My byliśmy! Zobaczyliśmy! Posłuchaliśmy!
Na pierwszy support (a były aż trzy!) był sobie chłopiec. Chłopiec z gitarą i śpiewał i grał. Było trochę smutno, bo śpiewał smutno na gitarze akustycznej, i śpiewał smutno po angielsku. Grać umiał, ale serc naszych nie zdobył. Później (a może wcześniej, ale na zapowiedzi nie byliśmy), że to był szwed ze Szwecji (czy skądś tam). I że można kupić jego płyty (znaczy zamówić, to przyśle paczkę). No i że płyty w promocji „cena polska” po 25 złotych. No jakby to powiedzieć. Nie dla mnie. Nie dla nas. Dowiedzieliśmy sie jeszcze, a właściwie zostaliśmy (publiczność, nikt personalnie) zganieni za rozmowy podczas występu tego szwedzkiego (czy skądś tam) wokalisty. No cóż ja myślę sobie tak – jak ktoś potrafi przykuć uwagę publiki, to publika podchodzi do sceny, i nie gaworzy o minionym tygodniu. No ale zszedł. Ze sceny oczywiście…
Następny, drugi support to rockowa kapela z Rybnika (czy skądś tam). Chłopaki z gitarami, których podobno nikt nie zaprasza na koncerty. Posłuchaliśmy więc rocka, którego nikt nie chce słuchać. I teraz już wiemy dlaczego. Wiemy też, że gdyby dokładanie tak samo grali jakieś 15 lat wcześniej, to mimo wtórności i braku własnego stylu mieliby szanse na popularność. W Ameryce. Bo śpiewali w języku Szekspira oczywiście. Z niewyjaśnionych przyczyn eliminując tym zabiegiem jedyny swój target – czyli nastolatki, którym rockowe piosenki o miłości w stylu starego stylu wtórnego rocka jeszcze mogłyby przypaść do gustu i wpaść w ucho. W dniu dzisiejszym, nie dość, że strasznie zalatywało zapożyczeniami, to jeszcze całość trąciła myszką. Czy co oni tam mają w tym Świdniku (albo gdzieś tam).
Na koniec supportowania wkroczył trzeci zespół Washing Machine. Sis określiła ich jako łorki, ze względu pewnie na łorkowaty wygląd. Ja nie wiem o co jej chodzi, chłopcy (dwa komplety braci – w sumie 4 sztuki) wyglądali na wyluzowanych, mieli własny (brak) stylu kreacjo scenicznej i ogólnie najlepszą muzykę z wszystkich supportów. I byłoby ok, całkiem ok, gdyby nie to, że uparcie swoje piosenki o miłości (w pralni?) kierowali do nastolatek anglosaskich, a nie polskich. Dziwne też się wydało to, że… umiejscowiono ich w lewej części sceny, gdzie grali niczym z ukrycia. Środek wolny, muzyka gra, no dziwnie to wyglądało.
Na koniec supportu brakowało mi tylko, żeby wszyscy razem zagrali ze szwedzkim wokalista jakiś song. :)
MASALA
No i wreszcie Masala Soundsystem. Powiem tak – jakoś płyty Masali mi sie nie podobają. Miałem nadzieję, że przy tego typie muzyki koncert poruszy mnie bardziej. Spodoba się. Ale jakoś tak całość była – jak dla mnie – dość przeciętna. Sis wydawała sie znudzona, i mimo usilnych prób sprawienia, aby się pogibała (nawet pchnięta w stronę barierek i roztańczonego tłumu) zachowała lodowatą postawę statycznego uczestnika. Jedynie Kenny, powtarzając w koło, że koncert jest nieudany, uczestniczył dynamicznie w przeżywaniu muzyki. A bisy Masali sprawiły, że zaczęło mu sie podobać…
Tak minął piątek…
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz
A autor i sis w trakcie bisów już uciekli po kurteczki:)i przygotowali się do drogi do domku:)
Komentarz od sis — 15/03/2009 @ 21:24
ale kurde recenzja. Brawo! Brawo dla autora! cóż za talent literacki. Co za olśniewająca ironia i dystans!
Stary. Jak zabierasz sie do pisania o czyms to chocby to bylo najwieksze gówno (jakim absolutnie The october leaves NIE JEST) na swiecie to wypadaloby sie merytorycznie przygotowac. O gustach sie podobno nie dyskutuje ale charakter recenzji wymaga zebys wyjawil swoja opinie - spoko. Miło by bylo gdybys okazal przy tym jednak choc odrobine szacunku. Dla kolesi ktorzy zrobili kawal dobrej roboty w swoim zyciu. I gdybys choc na chwile przyjrzal sie temu co dokladnie zrobili na pewno nie napisalbys takich pierdół. Moze sie nie podobac. Ale do cholery jasnej. Szacunek men.
Aga. Z Rybnika (czy skądśtam)
Komentarz od Agnieszka — 12/04/2009 @ 23:49