Passion Pit - Manners (2009)
Inni o Passion Pit - Manners…
Dożyliśmy zadziwiających czasów. Punkt odniesienia przestają stanowić klasyki sprzed ćwierćwiecza, wielokrotnie analizowane, w detalach rozłożone na części pierwsze. Jednorazowość i taśmowość powoduje, że płyty, które pojawiły się na rynku góra półtora roku temu mogą stanowić (i jak się za chwilę okaże: stanowią) postawę do weryfikowania wartości wydawniczych świeżynek. Bo pewnym jest jedno: gdyby nie MGMT i ich Oracular Spectacular, Passion Pit byliby nadal wyśmiewani przez długowłosych, brodatych kolegów, a świadkami i krytykami wyczynów byłyby co najwyżej ich własne dziewczyny.
Przy okazji debiutanckiej EPki PP, wydanej jesienią 2008 Chunk of Change, jeden z brytyjskich recenzentów określił jej twórców mianem krnąbrnego potomstwa Andrew i Bena (czyli panów składowych duetu MGMT). O ile MGMT jechali na prozaku, o tyle PP opróżnili całą apteczkę. Kolorowa i głośna, żądająca uwagi i natychmiastowego podporządkowania zawartość EPki gwarantowała niespełna dwadzieścia pięć minut niezapomnianych wrażeń. Chunk of Change to antyteza powściągliwości, która świadczyć może zarówno o naiwności jej autorów, ale także o przekonaniu o własnej wartości. Napompowany kolorowymi pomysłami elektroniczny balon pękł, rozbryzgując po studio nagraniowym poszczególne ścieżki. A jednocześnie bardzo prawdziwie, bez śladu kalkulacji, powstałe jedynie z uwagi na radość tworzenia, która może prowadzić wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Jednych to przekonało, drudzy pozostali sceptyczni, ale wszyscy odnotowali, że oto pojawiło się zjawisko pt. Passion Pit.
Manners to już zupełnie inna bajka. Z krzykliwości jej mini-poprzedniczki ostało się jedynie wygładzone Sleepyhead, jedno z dwóch najsłabszych ogniw EPki. Najbardziej brak repryzy eterycznego i wzruszającego Smile Upon Me. Manners to niepoprawnie więc poukładana, zwyczajna i – co stwierdzam z rozczarowaniem, bo przyznaję, ze stawiałem na PP mocno – nierzadko nudna płyta. Dźwiękowy bałagan ustąpił klarowności produkcji, ekstrawagancja – poprawności. O ile na Chunk of Change uciekano od klasycznej formuły piosenki, o tyle pełnoprawne wydawnictwo bostończyków to wręcz podręcznikowy przykład poddania się kompozycyjnym schematom, czego najlepszym dowodem nowy singel promujący całość, nieskomplikowane Moth’s Wings. Owszem, w tle dzieje się wiele, ale tylko dla tych, którzy takie smaczki wyhaczą. Całość sprawdzi się doskonale w radio. Nawet najlepsze w zestawie The Reeling (murowana piątka singli roku), z doskonałym klipem (patrz poniżej), w swej niby-progresywności brzmi jakby zostało wyjęte z rotacji hot z MTV (zresztą chyba się na niej znajduje). I w ten oto sposób PP stają się tylko i wyłącznie gorszą kopią wspomnianego wyżej MGMT: a gorszą przede wszystkim dlatego, że to MGMT było pierwsze, a wraz z nimi zadziałał efekt świeżości, podobny do efektu wywołanego przez Chunk of Change. Tymczasem Manners, choćby nie wiem, jak się starało, ile by nie stosowało nakładek głosowych, handclapów, obowiązkowych chórków dziecięcych, jak bardzo falset Michaela Angelakosa by nie irytował, nie będzie niczym więcej jak epigonem w całkiem niezłej, polukrowanej formie. I po coś się blogosfero starała?
Źródło: http://slodkogorzkie.wordpress.com/2009/06/02/epigoni-passion-pit-manners-columbia/
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz