Lana Del Rey - Born to die (2012)
Nostalgicznie o miłości i śmierci.
O smutku, miłości, uczuciach i śmierci. O pocałunkach, wakacjach, białym T-shircie, grach komputerowych i międzyludzkich relacjach. O grze w bilarda. O perfumach. O życiu. Lana Del Rey hipnotyzującym głosem uwodzi słuchacza w świat, którego nie wyobrażaliśmy sobie, że istnieje. I to, że istnieje tak blisko. Wystarczy, że ktoś zaśpiewa. Ktoś posłucha. Magiczna kraina dźwięków otworzy się i pochłonie.
Dwanaście wspaniałych utworów tworzy album pełny tęsknoty za tym co przeminęło, co się zmieniło. Kilka z nich na pewno słyszeliście – od pewnego czasu grają je niemal wszędzie. Born to die, Video games czy Blue jeans królują na YouTube czy w stacjach radiowych (nie wszystkich, nie każdy zagra Lane – może nie pasować do ramówki).
Ale trzy utwory to za mało. Dopiero cały album – 12 utworów – zachwyca jako spójny komplet. Wystarczająco długi – niemal 50 minut muzyki. Muzyki i słów w kompletnej harmonii. Onirycznie unoszącej słuchacza. Zamknij oczy, daj głośniej muzykę i zaczniesz przemierzać malowane krajobrazy swoich wspomnień. Lana Del Rey poprowadzi cię niczym przewodnik, odgrzebie wspomnienia i wyciśnie skromną łzę wspomnień. A jeśli sam tego nie przeżyłeś, daj się ponieść w fantazje i pomyśl, że tak mogło być.
Niezmiernie rzadko przytakuje rozbrzmiewającym zewsząd peanom o kolejnym wybitnym odkryciu muzycznym. W tym wypadku także nie jestem w stanie ocenić profesjonalnie tego, czy Lana Del Rey jest wybitną nową gwiazdą. Ale za to mogę powiedzieć, że zdobyła moje serce swoją muzyką. To jest dokładnie to, za co mógłbym oddać duszę gdyby mi kazano wybrać jakiś album wart mojej duszy. Niesamowite połączenie dźwięków z pełnym wyrazu wokalem i nostalgiczne utwory pełne uczuć, emocji, miłości. Jednocześnie obdarte z często obecnego w takich przypadkach przesłodzenia.
Mój pierwszy typ na płytę roku 2012.
I na prawdę nie interesuje mnie, czy jej wcześniejszy album istniał na prawdę (skoro został usunięty z iTunes to istniał – ale ponoć był nieudany). Nie obchodzi mnie czy to sztab specjalistów kreuje jej wizerunek na biedną dziewczynę mieszkającą przez lata w przyczepie kempingowej gdy jej ojciec jest miliarderem. Nie obchodzi mnie nic poza muzyką, równowagą słów i melodii. Efektem końcowym. Wyśmienitym.
Ocena: 10/10
Utwory znajdujące się na albumie „Born to die”:
1. Born To Die
2. Off To The Races
3. Blue Jeans
4. Video Games
5. Diet Mountain Dew
6. National Anthem
7. Dark Paradise
8. Radio
9. Carmen
10. Million Dollar Man
11. Summertime Sadness
12. This Is What Makes Us Girls
Teksty piosenek możecie znaleźć np. tutaj – a Video Games z “drugim dnem” tutaj
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz